Jak mnie to bawi. Znajomi mówią; "A, jadę do domu na weekend, pojem, odpocznę." Życie człowieka w podróży. Z jednej strony, okej, fajnie, spoko, jasne, wychillujesz się, wszystko super, zobaczysz się z bliskimi, spędzisz z nimi trochę czasu. Zazdro.
Mieszkam w Warszawie dokładnie od 31 sierpnia, dziś mamy 12 listopada a ja nadal nie pojechałam do domu. I w tym momencie padną pytania "Dlaczego?!". Wiem, nie powinno się odpowiadać pytaniem na pytanie, ale moja najprostsza odpowiedź to "Po co?".
"No jak to, zobaczyć się z rodziną!". Spoko. W tym momencie zazwyczaj ucinam temat, mówiąc, że nie mam czasu albo nie mam ochoty tłuc się 3h w jedną stronę busem. To też prawda, ale bardziej wymówka. Bo co, jeśli przeprowadzasz się taki kawał od rodzinnego miasta, żeby zwiać i mieć spokój? Żeby żyć samemu ze sobą, mieć w nosie wszystko, co do tej pory ryło Ci psychikę? No właśnie. To jest właśnie ta moja sytuacja i nie ukrywam tego, że po prostu najzwyczajniej w świecie uciekłam. Uciekłam, żeby problemy tamtego miejsca, tamtych ludzi dopadały mnie raz na jakiś czas jak sobie o nich przypomnę, a nie przez 24/dobę.
Znacie to uczucie, kiedy osoby, które powinny być Ci najbliższe, Twoja rodzina, ranią Cię najbardziej? Kiedy nie potrafisz już znieść tego miejsca, tych ludzi? Nie znasz? Zazdroszczę. Tylko dzięki sytuacji w domu nabawiłam się nerwicy lękowej (nie polecam nikomu). Po raz kolejny, gdyby nie Afro i naprawdę bliscy mi ludzie, którzy jednak mimo wszystko nadal ze mną są - nie wiem, czy byłabym tu, gdzie jestem. Czy byłabym gdziekolwiek...
Wszyscy, nawet ja, miewam ciężkie chwile. Ale mam ich za soba już tyle, że nie widać tego po mnie na pierwszy rzut oka ;)
Dlatego pamiętajcie, jeśli ktoś unika jakiegoś tematu lub widzicie, że na poczekaniu wymyśla wymówkę - pomyślcie, że może się za tym kryć drugie dno, o którym dana osoba stara się nie myśleć.
Taka chwila przemyśleń w drodze do 'domu'. Nie, jadę 40 minut, nie 3h.
PS. Na święta do domu pojadę. Tylko i wyłącznie dla mojego młodszego brata. :)
Mieszkam w Warszawie dokładnie od 31 sierpnia, dziś mamy 12 listopada a ja nadal nie pojechałam do domu. I w tym momencie padną pytania "Dlaczego?!". Wiem, nie powinno się odpowiadać pytaniem na pytanie, ale moja najprostsza odpowiedź to "Po co?".
"No jak to, zobaczyć się z rodziną!". Spoko. W tym momencie zazwyczaj ucinam temat, mówiąc, że nie mam czasu albo nie mam ochoty tłuc się 3h w jedną stronę busem. To też prawda, ale bardziej wymówka. Bo co, jeśli przeprowadzasz się taki kawał od rodzinnego miasta, żeby zwiać i mieć spokój? Żeby żyć samemu ze sobą, mieć w nosie wszystko, co do tej pory ryło Ci psychikę? No właśnie. To jest właśnie ta moja sytuacja i nie ukrywam tego, że po prostu najzwyczajniej w świecie uciekłam. Uciekłam, żeby problemy tamtego miejsca, tamtych ludzi dopadały mnie raz na jakiś czas jak sobie o nich przypomnę, a nie przez 24/dobę.
Znacie to uczucie, kiedy osoby, które powinny być Ci najbliższe, Twoja rodzina, ranią Cię najbardziej? Kiedy nie potrafisz już znieść tego miejsca, tych ludzi? Nie znasz? Zazdroszczę. Tylko dzięki sytuacji w domu nabawiłam się nerwicy lękowej (nie polecam nikomu). Po raz kolejny, gdyby nie Afro i naprawdę bliscy mi ludzie, którzy jednak mimo wszystko nadal ze mną są - nie wiem, czy byłabym tu, gdzie jestem. Czy byłabym gdziekolwiek...
Wszyscy, nawet ja, miewam ciężkie chwile. Ale mam ich za soba już tyle, że nie widać tego po mnie na pierwszy rzut oka ;)
Dlatego pamiętajcie, jeśli ktoś unika jakiegoś tematu lub widzicie, że na poczekaniu wymyśla wymówkę - pomyślcie, że może się za tym kryć drugie dno, o którym dana osoba stara się nie myśleć.
Taka chwila przemyśleń w drodze do 'domu'. Nie, jadę 40 minut, nie 3h.
PS. Na święta do domu pojadę. Tylko i wyłącznie dla mojego młodszego brata. :)
Komentarze
Prześlij komentarz